Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki poprawie uległa gra Pogoni Szczecin. W coś w co sam nie wierzyłem kilka tygodni temu, dziś jest bardzo blisko.
Start Jana Kociana w Pogoni był obiecujący, siedem punktów w trzech pierwszych meczach i wygrana po latach z Legią Warszawa, dawały nadzieję na przyszłość. Czas pokazał, że Słowak nie był w stanie dotrzeć do zawodników, podczas meczu widziałem spokojnie stojącego człowieka przy ławce, bez względu na wynik czy grę poszczególnych zawodników. Dwa remisy i trzy z rzędu porażki, w beznadziejnym stylu pokazały, że coś jest nie tak. W oczy kibiców zajrzało nawet widmo dramatycznej walki o utrzymanie, ale wszystko zmieniło się po porażce z Zawiszą Bydgoszcz.
Porażka z bydgoskim klubem przelała czarę goryczy. W szczecińskim klubie pomyśleli do trzech razy sztuka i Jan Kocian musiał zwolnić posadę trenera pierwszej drużyny. Kibice mieli nadzieję, że do Szczecina wróci Dariusz Wdowczyk, który zaskarbił sobie sympatię w Grodzie Gryfa. Ratownikiem został jednak Czesław Michniewicz. Okrzyknięty 'Polskim Mourinho” szkoleniowiec w 2007 roku odniósł swój życiowy sukces - mistrzostwo Polski z Zagłębiem Lubin.
Po 26. kolejce Portowcy zaledwie o dwa punkty wyprzedzali przedostatni w lidze GKS Bełchatów. Perspektywa spotkań z Jagiellonią Białystok, Górnikiem Zabrze i Legią Warszawa, przy bezbarwnej grze drużyny, dawała małe szanse na grę w pierwszej ósemce. -
Uważam, że Pogoń ma punktów mniej niż powinna mieć. Miała jednak dobre momenty, nawet w meczu z Zawiszą. To pokazuje, że potencjał jest olbrzymi. Miejsce w tabeli jest, jakie jest. Oczekiwania były inne i stąd moja osoba tutaj. Niczego nie będę obiecywał, bo czasu jest bardzo mało. Teraz trzeba więcej potrenować głowę niż nogi, na nogi nie ma obecnie czasu. Mam nadzieję, że każda godzina, którą spędzę w klubie z piłkarzami, będzie dawała efekt w postaci punktów na boisku. Jeśli uda się zdobyć komplet oczek w sobotę, to mamy realną szansę walczyć o pierwszą ósemkę. Jeśli się nie uda, to skazujemy się na grupę spadkową. Aczkolwiek wszystko jeszcze będzie możliwe. Przez dwa dni niczego wielkiego nie wymyślę. Będę rozmawiał z zawodnikami. Z niektórymi się znam, innych kojarzę jako trener drużyny przeciwnej. Kilka razy już w takich sytuacjach bywałem i udawało mi się ratować moje zespoły z opresji - powiedział po przybyciu do Szczecina dla oficjalne strony klubu zmiennik Jana Kociana -
Czesław Michniewicz.
Jest 27 kwietnia, jesteśmy po 29. kolejce rozgrywek T-Mobile Ekstraklasy. W trzech meczach Portowcy uzbierali komplet punktów, zdobyli sześć goli, tracąc zaledwie jednego (bezpośrednio z rzutu wolnego). Zorro, przepraszam, Łukasz Zwoliński dzielnie zastąpił kontuzjowanego Marcina Robaka i swój dorobek zwiększył o cztery bramki. Co cieszy mnie najbardziej? Większy spokój w defensywie. W ostatnich meczach defensorzy nie popełniali karygodnych błędów, a i rywale nie mieli wielu klarownych sytuacji podbramkowych.
Zmiana trenera pomogła. Na razie zespół Czesława Michniewicza wygląda naprawdę nieźle, a szczególnie dobrze zaprezentował się w ostatnim ligowym meczu. Trener też nie śpi na ławce, tylko żyje, reaguje na to co dzieje się na boisku. Z meczu z Górnikiem Zabrze utkwiła mi jedna sytuacja. Po golu na 3:1 w 90. minucie, zawodnicy celebrowali radość, ale nie wszyscy. Czesław Michniewicz przywołał do siebie Michała Janotę i choć wygrana była już niemal pewna, uparcie przekazywał mu jakieś informacje. To się nazywa zaangażowanie i koncentracja do końca.
